Sat 23rd Nov 2024 11:21

Krótka biografia

by Alojzy Furman

Nazywam się Alojzy Furman. Urodziłem się 13 maja 1885 roku w skromnie wyglądającym, dwupiętrowym domu przy ulicy Glinianej 8 w Warszawie. Niewiele pamiętam z mojego wczesnego dzieciństwa, choć pewna mara wryła się głęboko w mą pamięć, do dziś nie dając mi spokoju. Gdy byłem jeszcze małym chłopcem, nawiedził mnie pewien sen. W nim to, zbudzony dziwnym zawodzeniem w środku nocy wstałem, by wyjrzeć przez okno mojej sypialni. Ujrzałem za nim dziwaczny kształt ponuro snujący się deptakiem. Kierował się on w górę ulicy, w kierunku Cmentarza Żydowskiego. Ów osobliwy przechodzień odziany był w podarty ubiór, a jego osobliwie wykrzywione ciało pokrywały nieregularne kępki ciemnego futra. Najstraszniejszy był jednak pysk owego stwora – był wydłużony, przypominał nieco psa, lecz miał w sobie coś niepokojąco ludzkiego. Pamiętam, że westchnąłem wtedy cicho z przerażenia, skrywając się za grubą firaną. Jakimś cudem stwór musiał to usłyszeć, gdyż w tym samym momencie obrócił głowę i spojrzał bezpośrednio na mnie. Jego nieludzkie oczy błyszczały dziko w blasku księżyca. Wyszczerzył paszczę pełną kłów w coś, co mogłoby przypominać uśmiech, po czym zawył potępieńczo, padł na cztery łapy i niczym dziki zwierz popędził w stronę cmentarza. Koszmar ten śnił mi się później wiele razy, choć z upływem lat coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że był to tylko nic nieznaczący, dziecięcy majak.
Zygmunt Furman, mój ojciec był miejscowym antykwariuszem, a jego sklep mieścił się kilka ulic od naszego domu, przy ulicy Gęsiej. Od dziecka nienawidziłem tego pełnego zakurzonych rupieci emporium. Kojarzyło mi się ono bardziej z jakimś zapomnianym grobowcem, aniżeli miejscem, w którym młody człowiek chciałby przebywać. Jak można by się spodziewać, to właśnie mnie jako najstarszemu synowi przypadł ponury los przejęcia rodzinnej schedy. Na całe szczęście moja matka Maria, wespół z moim wujem Janem, profesorem filologii na Uniwersytecie Warszawskim, obmyślili dla mnie drogę ucieczki, od tej owianej klątwą przyszłości. Dzięki ich wsparciu oraz ku niezadowoleniu ojca, w 1902 roku wyjechałem do Petersburga, studiować filologię klasyczną na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznawałem się z dziełami Homera, Sofoklesa, Herodota, Platona, Wergiliusza, Horacego, Owidiusza, Epikura, Marka Aureliusza i wielu innych wielkich myślicieli epoki starożytnej. Poznałem również łacinę i starogrekę, nauczyłem się angielskiego i liznąłem nawet odrobinę francuszczyzny.
W tamtym okresie, większość wolnego czasu spędzałem w księgarniach i bibliotekach. Tam też zainteresowałem się pracami Friedricha Nietzschego, Émilea Durkheima, Ludwiga Boltzmanna i Maxa Webera, które zaszczepiły we mnie silnego ducha racjonalizmu i wiarę w wyższość nauki nad wszelakimi zabobonami. W 1907 roku, po ukończeniu studiów, na chwilę wróciłem do Warszawy. Niestety, po nieprzyjemnej konfrontacji z ojcem, dość szybko opuściłem rodzinny dom i postanowiłem udać się w podróż po Europie. To właśnie w trakcie tej eskapady, w jednej z londyńskich księgarni, mając zaledwie 23 lata, natrafiłem na książkę nieznanego mi wcześniej autora – H.G. Wellsa. Jej tytuł wymalowany pozłacaną czcionką na okładce skórzanego tomu brzmiał zagadkowo i ekscytująco zarazem - Wehikuł czasu. Już od pierwszych stron lektury zostałem oczarowany twórczością tego osobliwego autora. W ciągu niespełna tygodnia pochłonąłem wszystkie książki, które sygnowało to zacne nazwisko. Dzięki niemu moje pasje do nauki i literatury scaliły się wreszcie w niezwykłą fascynację futurologią. Głowę zaś zalały mi dziesiątki pomysłów, które czym prędzej począłem spisywać.
W ten sposób, w ciągu roku mogłem się tytułować autorem kilkunastu opowiadań, z których kilka udało mi się nawet opublikować na łamach znanego podówczas The Pall Mall Magazine. Niestety, nie cieszyły się one nadmiernym powodzeniem i były raczej wyśmiewane przez ówczesnych krytyków, za jak to któryś nie zgrabnie ujął - „zbyt wybujałą wyobraźnię autora, podszytą zapewne delirium lub szaleństwem”. Tak więc okazało się, że nikt nie chciał czytać o globalnie połączonych umysłach (Sieć Myśli), gadających automobilach (Umysł na Kołach) czy pociągach szybujących pośród gwiazd (Ekspres Andromeda).
Zawiedziony porażką, zacząłem już myśleć o powrocie do Polski i przejęciu znienawidzonego antykwariatu. Wówczas jednak nadszedł przełom. Wzburzony niesprawiedliwymi opiniami krytyków, postanowiłem napisać i opublikować najbardziej niedorzeczne opowiadanie, jakie tylko przyjdzie mi do głowy. Tak oto powstała historyjka grozy, do której inspirację zaczerpnąłem z pobieżnej lektury kopii niesławnego Necronomiconu, autorstwa szalonego araba Abdula Alhazred, na którą natrafiłem przypadkiem jeszcze w petersburskiej bibliotece. Opowiadanie, zatytułowane Porywacze Mózgów, traktowało o groteskowych ludziach-mrówkach, którzy nocami zakradali się do ludzkich domostw, wykradając mózgi mieszkańców, a następnie podmieniali ich na dziwnie zachowujące się sobowtóry. Ku mojemu nieopisanym zaskoczeniu opowiadanie to niespodziewanie stało się wielkim hitem. W ciągu zaledwie kilku dni, z szaleńca i nędzarza stałem się poczytnym i rozchwytywanym pisarzem. Kilka opowiadań później udało mi sę nawiązać współpracę z popularną gazetą zza Oceanu, noszącą nazwę Boston Globe, która zapragnęła wydawać moje przyszłe historie grozy. W tens sposób, w 1910 roku przeprowadziłem się na stałe do Stanów Zjednoczonych, zakupiwszy w okazyjnej cenie mieszkanie na 13 Bedford St. w Nowym Jorku. Od tamtej pory swoją karierę zawodową poświęciłem pisaniu powieści grozy o niestworzonych potworach i tajemnych energiach. Lecz choć moje nowe książki dobrze się sprzedawały, szybko poczułem frustrację, spowodowana niemożnością pisania o tym, co naprawdę porusza moje serce. Mimo to, pomiędzy prowadzeniem antykwariatu, żebractwem, a pisaniem nic niewartych historyjek za dobre pieniądze, wybrałem to ostatnie.
Od tamtego momentu minęło ponad 15 lat. W tym czasie zyskałem pokaźną renomę, lecz moje kontakty z rodziną mocno na tym ucierpiały. Jedynie matka i siostra Łucja darzyły mnie jeszcze jakimś ciepłym uczuciem, które wyrażały licznych listownych korespondencjach. Mój ojciec zaś nie rozmawiał ze mną już od ponad dwóch dekad, a brat Stanisław, oficer Wojska Polskiego, z jakiegoś powodu obwiniał mnie za wszystkie złe rzeczy, jakie go kiedykolwiek spotkały.
Śmierć matki w 1926 roku zmusiła mnie do skwapliwego powrotu do Polski. Jak można by się domyślić, nie udało mi się dotrzeć tam na czas, by wziąć udział w jej pogrzebie. Ojciec oczywiście nie chciał na mnie patrzeć i nie pozwolił mi nawet nocować w rodzinnym domu. W dodatku chyba tylko jakiś niewiarygodny cud sprawił, że moje uzębienie przetrwało dość niespokojne spotkanie z moim młodszym bratem. Jedynie Łucja cieszyła się z mojego przybycia. Spędziliśmy nawet razem kilka dni w Tatrach, lecz w końcu obowiązki zmusiły mnie do powrotu do Stanów. Kilka dni później w Londynie wsiadłem na pokład transatlantyka, chcąc jak najszybciej powrócić do domu…

Continue reading...

  1. Krótka biografia
  2. Relacja z koszmaru