Dzień 96

Skok w Otchłań

by Vanir

Nie wiem co się ze mną dzieje… To był tylko sen, prawda? PRAWDA!? To musiał być sen! W końcu to przecież NIE MIAŁO KURWA TAK WYGLĄDAĆ! JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ!? JAK ON MÓGŁ MNIĘ TAK ZOSTAWIĆ!? A przecież miał mi pomagać! Zawsze stać u mego boku! Dlaczego więc mnie opuścił?

Ten dzień zaczął się całkiem normalnie. ZUPEŁNIE NORMALNIE! Wstałem rano, zjadłem śniadanie - owoce i wino, TAKIE JAK LUBIĘ - i wraz Jehssailem i Bułcią zabraliśmy się za sprzątanie piwnicy. SZAST PRAST MIOTEŁKĄ, ŻE AŻ MIŁO! Wtedy poczułem, że zaczynam słabnąć - nagle rozbolała mnie głowa, tak że aż musiałem usiąść. Pomyślałem sobie, że w takim wypadku dobrze zrobi mi odrobina wina i ciepła kąpiel. BUL BUL BUL ROBIŁY BĄBELKI! A gdy siedziałem już w wanie z zanurzoną głową poczułem, że jeszcze bardziej słabnę, a wtedy ukazała mi się wizja. W niej to poczułem obecność Hadala i usłyszałem jego cichy głos - wołanie o pomoc. TO ON MIAŁ MI POMAGAĆ! Widziałem nieznaną mi jaskinie, ludzi, namioty i jakiś drewniany budynek wzniesiony w samym środku. Wyłoniłem głowę z wody zastanawiając się nad znaczeniem tego majaka, gdy nagle na wierzch wypłynęła mała muszelka, a potem osteczka, ość główka. OŚCI, KOŚCI, OŚCI, KOŚCI. I zaroiło się od nich w mojej wannie więc wyskoczyłem z wody i poszedłem do Anvary, bo czułem, że opuszcza mnie moja magia. W KOŃCU W KANAŁACH SPRAWĘ MIAŁEM, A CZAROWAĆ NIE UMIAŁEM, HAHA…

Po drodze spotkałem Thorna, który wskazał mi drogę.
Powiedział - Anvary, nie ma w domu, ale ja ci pomogę.
Ona jest teraz w Drugim Pierścieniu - powiedział ten elf przemiły.
Choć jak na niego patrzyłem, to pięści mnie świerzbiły.
ECIE, PECIE, TRACH, ELFA W PIACH!

 
Skierowałem więc swoje kroki do bramy wyższej dzielnicy. Strażnicy nie stanowili wielkiego problemu - moja uroda, elegancja i wrodzona charyzma bez trudu utorowały mi drogę. Dzięki pomocy uczynnego przechodnia - półsmoka o czarnych łuskach - zdołałem namierzyć rezydencję, do której udała się moja towarzyszka. Gdy dotarłem na miejsce, na niewielkim dziedzińcu zebrała się już spora grupka, zaaferowanych wieśniaków uzbrojonych w prowizoryczne uzbrojenie. BANDA BRUDASÓW! Jak się dowiedziałem byli to miejscowi rolnicy, zaaferowani jakimś niekorzystnym dla nich dekretem rady, który miał wejść w życie następnego dnia. Wyszedłem więc na sam środek i postanowiłem skierować uwagę tłumu na nieco bardziej górnolotne cele i spróbować skłonic ich do oddania pokłonu Hadalowi. W KOŃCU TO ON MIAŁ NAS OCALIĆ! MNIE OCALIĆ! Niestety, ktoś postanowił mi przerwać, używając zaklęcia ciszy, a po chwili w drzwiach rezydencji stanęła Anvara. Najwidoczniej moja mała elfka znalazła sobie interesującego wspólnika. Ciekawe. BARDZO CIEKAWE! KUREWSKO KURWA CIEKAWE!

SPOKOJNIE. Spokojnie…
Jestem panem swojego losu, zawsze znajdę sposób.
Jestem panem swojego losu, zawsze znajdę sposób.
Jestem panem swojego losu, zawsze znajdę sposób.
Jestem panem swojego losu, zawsze znajdę sposób…

 
Tak więc wraz z Anvarą i Jarikiem, który w tym czasie do nas dołączył, na czele tłumu udaliśmy się do… ZAMKU PIERDOLONEGO EVANSA! Słuchałem jak banda idiotów zaczęła skandować swoje bezsensowne hasła… WOLNA KAPUSTA! NIE ODDAMY ZIEMNIAKÓW! SPRAWIEDLIWOŚĆ DLA KRÓLIKÓW! I tak dalej, i tak dalej….

Pozbawiona charyzmy Anvara jak zwykle wpakowała nas w kabałę, a potem zaczęła się wycofywać. Mianowała mnie więc przodownikiem strajku, a sama zniknęła w bocznej uliczce. JA JEJ JESZCZE POKAŻĘ! POŻAŁUJE TEGO! JESZCZE MNIE POPAMIĘTA! Zrobiłem więc to co robię najlepiej więc wyszedłem przed szereg i zacząłem rozmawiać. Po chwili stałem już przed Lożą Lordów - w okrojonym składzie. O dziwo była tam też moja Anvarcia i ten grubas Bajok. BAJOK, BAJOCZEK, POKROIŁEM GO JAK BOCZEK! Jak się okazało Anvarcia i Bajoczek postanowili zostać sobie Lordami. Śmieszne prawda? WIĘC DLACZEGO SIĘ KURWA NIE ŚMIEJĘ! CZY ICH WSZYSTKICH POPIERDOLIŁO! TO JA MIAŁEM BYĆ LORDEM! JA! JA! JA! NIE JAKAŚ ANVARA! NIE JAKIŚ BAJOK-SRAJOK! Po mojej, krótkiej przemowie Tahne Malakar poparł moją kandydaturę na członka Loży. WRESZCIE KTOŚ ZACZĄŁ KURWA MYŚLEĆ!

Stoczyliśmy więc walkę, Bajoka pokonałem.
Anvara spadła z żyrandola a ja się głośno śmiałem!
I choć ta stara elfia baba mą chwałę zabrać chciała…
Mnie to gówno obchodzi, bo mój genialny plan zadziałał!
TERE FERE, ŁUBU, ZA TRZY DNI ZOSTANĘ PIERDOLONYM LORDEM KURWA!!!

 
Po opuszczeniu zamku, wziąłem ze sobą Jariczka oraz Anvarkę i skierowaliśmy się do zewnętrznego pierścienia. Tam Jariczek zagadał ze swoim znajomym żebrakiem i już po chwili przemierzaliśmy bezsensowną plątaninę kanałów Gothy. Czułem, że Hadal był gdzieś na dole i czekał na mnie. I CHUJ Z TEGO! I TAK MNIE ZOSTAWIŁ! W końcu dotarliśmy do systemu naturalnych jaskiń. Przyznam, że samemu ciężko by mi było przebić się przez ten labirynt nieregularnych korytarzy. Na miejscu natrafiliśmy na swoisty obóz żebraków - Pelorystów, którzy kryli się tu przed zagrożeniami świata na powierzchni. PIEPRZONA BANDA NIEDOWIARKÓW! TO WSZYSTKO ICH WINA! Na miejscu spotkałem Hadala - wyglądał jak siedem nieszczęść - był blady i osłabiony. A MIAŁ MNIE PRZECIEŻ CHRONIĆ! OBIECAŁ! Był tam Dragan - jeden z Lordów Gothy - sobowtór albo oryginał - raczej to drugie - postarzany i słaby. On i czarodziej zaczęli nam wyjaśniać co tu się dzieje. Dali na pergamin do przeczytania. SKURWYSYNY! TO WSZYSTKO ICH WINA! NIE DALI MI WYBORU!!! TO PRZEZ NICH MUSIAŁEM…

Gdy przeczytałem pergamin poczułem na sobie jątrzącą klątwę, a na moim prawym przedramieniu pojawił się dziwny napis - GLOOB MRRHLAA FUU. Bez wsparcia Hadala czułem się jak w potrzasku. Nie mogłem nic zrobić! To był koniec… A TO WSZYSTKO PRZEZ JAKĄŚ PIERDOLONĄ KARTKĘ PAPIERU! Ale był jeszcze cień szansy. HADAR! On mógłby mnie ocalić! - pomyślałem. Odszedłem na bok i go wezwałem! A on mi odpowiedział! Zawarłem pakt. Otrzymałem misję. Ofiara została wybrana…

Dragan wskazał nam jaskinie gdzie to się zaczęło, gdzie odnaleźli słowa zapisane na pergaminie. Hadal poprowadził nas na miejsce. Czułem jak serce pęka mi na milion drobniutkich, ostrych jak brzytwa kawałeczków, które raniły każdy centymetr sześcienny mojej klatki piersiowej. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Chciałem się zapaść pod ziemię, przez to co chciałem zrobić. Ale, po chwili zdałem sobie wreszcie sprawę… TO WSZYSTKO JEGO WINA! JEGO I JEGO BEZSILNOŚCI! MIAŁ MNIE CHRONIĆ! MIAŁ BYĆ ZAWSZE PRZY MNIE! A ON CO! ZOSTAWIŁ MNIE NA ŚMIERĆ! ALE TERAZ MÓGŁ MNIE URATOWAĆ! MUSIAŁ TYLKO UMRZEĆ! UMRZEĆ DLA MNIE! TAK! TAK! TAK!
Gdy dotarliśmy do jaskini ujrzeliśmy dziwaczne rybowate istoty, które okrzyknęły Hadala wybawcą. Miały rację, był wybawcą. MOIM WYBAWCĄ! NADSZEDŁ CZAS BY ODDAŁ SWE ISTNIENIE BYM MÓGŁ DALEJ ŻYĆ! Wyciągnąłem dłoń i poczułem jak wypełnia mnie moc Hadara! Mojego anioła spowiła ciemność i zimno pozaplanarnej pustki! Chwilę się miotał, ale w końcu padł. Widziałem jak jego istnienie gaśnie i zostaje pochłonięte przez mrok. Otworzyłem dłoń, a w niej spoczywało anielskie pióro - ostatni fragment mojego przyjaciela. Odruchowo skryłem je pod połami płaszcza, tak by nikt nie widział. Z ciała mojego przyjaciela zaczęła powstawać jakaś dziwna istota, ale Hadar czekał i nadal czuł głód. Odciąłem więc swą rękę - tę spowitą klątwą. RACH CIACH! RACH CIACH! Cisnąłem ją w paszczę potwora i zacząłem krzyczeć! HADAR! HADAR! HADAR! Zawtórowały mi głosy ryboludzi…

Poczułem zmęczenie, gdy jaskinia zaczęła wypełniać się wodą, jednak głos Hadara wskazał mi drogę. Rozłożyłem swe skrzydła i wzleciałem ku bocznemu tunelowi. Po chwili stałem w kamiennej komnacie, jej ściany pokrywały rury, a w centrum stała gigantyczna szklana kula wypełniona animą. Był tam też Vortarix, ale czułem, że jest po mojej stronie! NAGLE PRZEZ PODŁOGĘ PRZEBIŁA SIĘ WIELKA, CZERWONA BABA! JAK ŚMIAŁA KRZYŻOWAĆ MI PLANY. Za nią wyszła moja małą Anvarcia… ZDRAJCZYNI! Walczyliśmy więc z ifrytka z Vortarixem, aż w końcu Anvarcia strzaskała kulę. Na to pojawił się Jariczek i dokończył dzieła! Ifrytka wzięła animę i zniknęła, a ja zostałem sam. OTOCZONY BANDĄ IDIOTÓW! WSZYSTKO NA MARNE! CAŁA OFIARA NA MARNE! Ale przynajmniej miałem teraz nową rękę… Tylko gdzie podziało się moje piórko?

Wyszliśmy więc sobie z piwniczki, prosto do magów wieżyczki.
Wyleźliśmy sobie na dworek, a tam pach, pada se śnieżorek!
Więc my hyc do karczmy, bo winka się chciałem napić.
Tam sobie pogadaliśmy, choć nadal chciałem ich zabić!
Dałem kartkę barmanowi i poczułem się lepiej.
Nagle jeb i smok zaryczał, NO CHYBA WAS POJEBAŁO!
SZATS PRAST, ŁUBU DU, KOŃCZY SIĘ OPOWIASKA!
JAK SMOK NIE ROZERWIE NAS NA STRZĘPY TO MOŻE UPIEKĘ CIASTKA! HAHAHA!

Continue reading...