Thu 3rd Oct 2024 12:42

Śladem goblinów...

by Jyslan

Galdram i Kitawa zwolna otworzyli oczy. Gdy już chciałem coś powiedzieć, poderwali się naglę do półsiadu i wydali z siebie jednoczesny, zduszony okrzyk. Tuż po nim opadli zesztywniali na swoje łóżka. Ich gałki oczne wywróciły się do góry ukazując białka oczu, a ciała zaczęły trząść się w niekontrolowanych konwulsjach. W raz z Faridem podbiegliśmy, by powstrzymać ich przed przypadkowym przegryzieniem własnych języków. Na szczęście krzyki sprowadziły na górę Hruma i Pazura, którzy pomogli przytrzymać nam naszych cierpiących towarzyszy. W czwórkę udało nam się zapanować nad nagłym atakiem. Po chwili Galdram i Kitawa uspokoili się i znów zastygli bezsilnie na materacach. Spróbowałem zbadać ich aktualny stan mając nadzieję, że moja ograniczona wiedza w dziedzinie medycyny będzie wstanie rzucić promyk światła na to tajemnicze zachowanie. Farid również przystąpił do oględzin. Na pierwszy rzut oka objawy mogły wskazywać na wstrząs czaszki, jednak do tej hipotezy nie pasowała wysoka gorączka, która zaczęła trawić ciała nieprzytomnej dwójki. Farid sam wcześniej nie widział czegoś takiego, jednak dzięki ziołom, które wyciągnął ze swej torby zdołał przygotować jakiś rodzaj znieczulającego leku. Po upewnieniu się, że ich stan jest stabilny, usiadł na krześle obok łóżka Galdrama i przykazał nam udać się na spoczynek. Sam przyobiecał czuwać nad chorymi, tak byśmy mogli w relatywnym spokoju odpocząć po niedawnej wyprawie. Hrum i Pazur oddalili się do swojego pokoju. Poklepałem przyjaciela po plecach życząc mu spokojnej nocy. Usiadłem na kocu w kącie pokoju i zapadłem w trans. Zanim ma świadomość całkowicie odpłynęła, skupiłem się na wydarzeniach minionego dnia, opowiadając Eilistraee o moich przemyśleniach. Choć nie odpowiedziała mi bezpośrednio, czułem, że uważnie słucha i cieszy się, że nauczyłem się czegoś nowego i spotkałem nowych towarzyszy.
Z głębokiego transu zbudziły mnie poranne promienie Ar padające na mą skórę. Wstałem, rozciągnąłem zastałe mięśnie i zasłoniłem zasłony, by móc spokojnie rozejrzeć się po pokoju. Farid wciąż czuwał przy dwójce śpiących awanturników. Zapytany o ostatnie godziny odparł, że noc upłynęła spokojnie. Gorączka ustąpiła, a drakon i krasnolud na szczęście nie doznali kolejnego ataku. Pokrzepiony dobrymi wieściami udałem się na dół by zjeść śniadanie i poczekać, aż reszta zbudzi się ze snu. Przesiadując w głównej izbie karczmy „pod Smukłym Węgorzem” miałem okazje zjeść drobny posiłek i pograć nieco na flecie. Widząc kilku rybaków bawiących przy jednym ze stołów, postanowiłem podzielić się z nimi moją muzyką. Gdy Hrum i Pazur zeszli z piętra kończyłem właśnie swój występ. Jeden z miejscowych dał mi nawet monetę. Uradowany dosiadłem się do swych towarzyszy by spożyć w raz z nimi drugie śniadanie. Podczas posiłku mieliśmy okazję porozmawiać z karczmarzem, który opowiedział nam o miejscowych problemach z goblinami. Po jakimś czasie dołączył do nas Farid. On również nam o tym wspomniał. Zasugerował byśmy udali się do burmistrza i rozwiązali ten problem w oczekiwaniu na wyzdrowienie Galdrama i Kitawy. Dodatkowo taka misja pomogła by nam się lepiej poznać i zarobić trochę złota.
Opuściliśmy karczmę i wyszliśmy na oświetloną przez arivae ulice miasteczka Riverfell. Skierowaliśmy się w kierunku miejscowego rynku, na którym pierwsi handlarze rozkładali już swe towary. Pośród zatłoczonych kramów Hrum i Pazur zdołali uzupełnić część wykorzystanych w podróży zapasów. Mi za to udało się zdobyć komponent magicznego zaklęcia, którego nauczyłem się jeszcze za młodu. Powziąłem decyzję, że nie będę już dalej wstydzić się mego pochodzenia. Jeśli chcę ochronić mieszkańców tej krainy przed podłymi planami plugawej Araushnee, muszę wykorzystać nie tylko wiedzę i umiejętności jakie pozyskałem w moim nowym życiu, ale też wszystko czego nauczyłem się jako dawny ja. Teraz już wiem, że nawet magia rodu Helvit’tar może posłużyć do czynienia dobra. Pellinta arta tel'quiet Eilistraee! Nie zawiodę zaufania jakie we mnie pokładasz!
Skończywszy zakupy udaliśmy się prosto do budynku ratusza. Przed drzwiami okazałego budynku powitał nas miejski strażnik. Wpuścił nas do środka gdzie mieliśmy okazję zamienić kilka słów z tutejszym skrybą. Mężczyzna nie był jednak skory do rozmowy i skierował nas na piętro, gdzie mieliśmy spotkać się bezpośrednio z samym burmistrzem. Zostawiliśmy broń u jednego z wartowników i udaliśmy się na górę. Włodarz powitał nas zza swojego rozległego biurka. Zaproponował złoto za uszy każdego zabitego goblina. Nie byłem jednak przekonany co do zaproponowanej przez niego metody. Gobliny były przecież świadomymi istotami, na pewno można by było dojść z nimi do jakiegoś porozumienia. Gorlan dał mi szansę gdy znalazł mnie w tamtej jaskini. Goblinom również należało dać taką szansę…
Po wyjściu z ratusza postanowiliśmy nieco rozgrzać się przed wyprawą. Ar było jeszcze wysoko na niebie, dlatego zaproponowałem, by wyruszyć pod wieczór, tak by moja przypadłość nie spowalniała naszej wędrówki. Pomysł wspólnego treningu wydawał się być idealnym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Zapytani strażnicy skierowali nas w kierunku koszar, gdzie znajdował się plac treningowy. Na miejscu kilku młodych chłopaków ćwiczyło szermierkę pod okiem starszego zbrojnego. Nie szło im zbyt dobrze, więc sam postanowiłem dorzucić kilka uwag. Mimo moich dobrych rad odnoszących się do fechtunku, stróże prawa zabronili nam korzystać z placu treningowego bez pozwolenia swego dowódcy. Znaleźliśmy go wewnątrz koszar. Umięśniony wielkolud z początku nie był skory do współpracy, jednak dzięki połączeniu siły i umiejętności perswazji Hruma i Pazura, w końcu przystał na naszą prośbę.
Trenowaliśmy tak aż gęste chmury zakryły tarczę Ar, a pierwsze krople deszczu opadły na nasze twarze. Pogoda była idealna, tak więc postanowiliśmy od razu wyruszyć w drogę. Po kilkunastu minutach byliśmy już poza miejskimi murami, zmierzając drogą na południe, w kierunku miejsca ostatniego ataku goblinów. Przebywszy dobrych kilka kilometrów natrafiliśmy wreszcie na ślady walki. Zniszczone wozy zepchnięto na bok drogi a pobojowisko było pełne tropów, należących do zielonoskórych zbirów. Podążyliśmy za świeższymi śladami i po niecałej godzinie stanęliśmy u wejścia niewielkiej jaskini. Wraz z Pazurem podkradliśmy się bliżej, jednak przez nieuwagę stanąłem na suchej gałązce i kopnąłem kilka kamyków, robiąc hałas w przedsionku groty. Po chwili z wnętrza wychynęli zaalarmowani mieszkańcy. Choć próbowałem przemówić im do rozsądku, żądne krwi gobliny rzuciły się na nas. Dzięki ogromnej sile Hruma i magii Pazura sama walka nie trwała długo. Niestety przy życiu pozostał tylko jeden z goblinów. Szybko związałem go i przeszukałem. Miał przy sobie dość prymitywną mapę i zakrzywiony sztylet. Odrzuciłem ostrze w kąt jaskini a skrawek papieru wręczyłem Pazurowi. Nim nasz jeniec się obudził mieliśmy jeszcze chwilę na dokładniejsze zbadanie wnętrza pieczary. W końcu związany goblin odzyskał przytomność. Ucieszyłem się słysząc, że rozumie wspólny. Niedawny bandyta przedstawił się jako Raz. Z początku nie za bardzo rozumiał co się właściwie dzieje. Na szczęście udało mi się mu wszystko wytłumaczyć. Tak oto, już po krótkiej rozmowie zgodził się zaprzestać ataków na ludzi i zaprowadzić nas do swego wodza.
W drodze do obozu goblinów miałem okazję nieco lepiej poznać Raza. Nie był wobec mnie agresywny, sprawiał raczej wrażenie zagubionego. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że te istoty mogą powrócić na stronę dobra, tak jak ja wkroczyłem na ścieżkę prawości za sprawą Eilistraee. Po długim marszu dotarliśmy przed wejście do kolejnej, tym razem większej jaskini. Nasz przewodnik wydawał się wystraszony. Dodałem mu otuchy i puściłem przodem, krocząc tuż za nim. W środku powitała nas cała gromada goblinów. Z początku agresywne, uspokoiły się na widok Raza i pozwoliły nam pomówić ze swym wodzem. Wódz przedstawił się jako Zry i z początku nie był zbyt skory do negocjacji. Wytłumaczyłem mu, że jeśli jego plemię nie zmieni swego podejścia, to wielu innych poszukiwaczy przygód przybędzie do tej jaskini. Przekonałem go, że mogą bardziej skorzystać na handlu z ludźmi z miasta, zamiast bezmyślnie ich napadać. W końcu chyba zrozumiał, że byliśmy jedyną nadzieją na przetrwanie ich małej społeczności. Zgodził się na moje warunki i obiecał zaprzestać ataków jeśli ludzie z Riverfell przystaną na zawieszenie broni. Uradowany z takiego obrotu spraw ruszyłem wraz z Hrumem i Pazurem w drogę powrotną do miasta. Stąpając po gładkich kamieniach zdobiących brzeg koryta rzeki wiodącej do ludzkiej osady, rozmyślałem o trudniejszej części misji jaką sobie powziąłem. Burmistrz nie sprawiał bowiem wrażenia człowieka, który łatwo zmienia swoje zdanie…