Dalsza część podróży upłynęła bez większych problemów. Po kilku godzinach nasza nowa towarzyszka odzyskała przytomność. Przedstawiła się jako Marysia. Podróżowała właśnie z Riverfell do Alin, wraz ze swym wujostwem kiedy zaatakowały ich potwory. Więcej niestety nie pamiętała. Wyjaśniłem jej, że jej wujostwo nie żyje - z jakiegoś powodu moi towarzysze nie byli zadowoleni z tego powodu. Śmierć tutaj na powierzchni, z jakiegoś powodu wydaje się być traktowana jak temat tabu...
Pod wieczór, na horyzoncie zamajaczyły nam niewysokie mury miasteczka Alin. Strażnicy wpuścili nas do środka bez większych problemów, zważywszy na obecność Marysi i nasze wyjaśnienia. Marysia doprowadziła nas do swojego domu, gdzie oddaliśmy ją pod opiekę rodziców. Wydawali się oni bardzo wdzięczni, a jej ojciec, którzy cieszył się chyba dobrą reputacją w mieście obiecał nam pomóc. Skierował nas do karczmy, w której przyjęto nas z otwartymi ramionami. Po niewielkiej uczcie oraz rozmowie z kilkoma tubylcami udaliśmy się wreszcie na spoczynek. Mieszkańcy chcieli też wiedzieć, czy nasza kompania nosi jakąś nazwę, jednak w tamtym momencie nie mieliśmy żadnych ciekawych pomysłów.
O poranku udaliśmy się na zwiedzanie. W oczy szybko rzuciła nam się apteka, prowadzona przez młodą elfkę o imieniu Elena. Przywitałem się z nią zwyczajowym przywitaniem w języku elfów, ale mnie zbyła. Widocznie jak większość przedstawicieli swego ludu, żywiła urazę do dhaerow. Wdała się jednak w rozmowę z moimi towarzyszami i nawet zleciła nam niewielkie zadanie. Mieliśmy udać się do pobliskiego lasu i wytropić tajemniczą bestję, która od jakiegoś czasu napadała na mieszkańców...