Tuż po przekroczeniu bram miasta, Galdram z łoskotem opadł na ziemię i katapultował całe śniadanie na nierówny bruk. Nim zdołaliśmy do niego podejść wstał, otrzepał się z kurzu i oznajmił, że jego stan chyba nie poprawił się na tyle by mógł z nami wyruszyć. Pomimo chwiejących się pod nim nóg, krasnolud z całej siły starał się robić dobrą minę. Przerwał mu Pazur, który zaoferował, że odprowadzi chorego do karczmy i będzie przy nim czuwał. Nie dyskutowaliśmy, wymieniliśmy wymowne spojrzenia, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w swoje strony. Kocur podtrzymujący krasnoluda ruszył w stronę centrum osady, a nasza trójka w kierunku majaczącej na horyzoncie puszczy.
Pogoda była niemal idealna, gęsta warstwa chmur przysłaniała słońce, a lekki deszczyk delikatnie muskał moją twarz. Mimo to, nie byłem w zbyt dobrym nastroju. Moją głowę cały czas zaprzątały wątpliwości. Czy gobliny na pewno pójdą na ugodę? Czy będą wstanie zobaczyć, że droga, którą podążają prowadzi do zguby? Myślałem tak w skupieniu, eksterminując po drodze zauważone pająki. Moi towarzysze prowadzili zdawkową rozmowę, jednak ja średnio mogłem się na niej skupić.
Nim jeszcze dotarliśmy do gobliniej jaskini do moich nozdrzy dotarł niepokojący zapach. Zwolniliśmy kroku i zaczęliśmy powoli podkradać się w jego kierunku. Gdy dotarliśmy na skraj polany naszym oczom ukazał się smutny widok. Przed wejściem do groty wbito gruby drewniany pal, do którego ktoś przywiązał trzy zmaltretowane gobliny. Nie wyglądały na żywe. Z wnętrza skalnego korytarza słychać było krzyki i śmiechy. Gobliny wybrały swą ścieżkę…
Wkroczyliśmy na polanę. Krople deszczu i hałasy z jaskini zagłuszały dźwięk naszych kroków. Przecięliśmy więzy goblinów. Dwa z nich padły drętwo na ziemie, były już zimne. Trzeci jeszcze dychał, rozpoznałem w nim Raza, naszego niedoszłego przewodnika. Raz opowiedział nam o tym co stało się w jaskini gdy odeszliśmy. Jemu i jego towarzyszą spodobała się moja propozycja, niestety wódz był innego zdania. Zależało mu tylko na mordowaniu i łupach. Stronnicy Raza zostali szybko spacyfikowani i poddani torturom. Chyba tylko dzięki łasce Eilistraee goblin wciąż dyszał. Było z nim naprawdę źle więc ofiarowałem mu swoją miksturę i ułożyłem go pod drzewem by odpoczął.
Wraz Kitawą i Hrumem szybko omówiliśmy plan działania i przygotowaliśmy się do walki. Miałem iść pierwszy by zaskoczyć gobliny. W mojej głowie kiełkowały coraz to nowe sposoby zadawania im śmierci. Przed wejściem zdjąłem swój amulet, przeprosiłem Eilistraee w duchu i wypowiedziałem słowa zaklęcia, którego dawno temu poprzysiągłem nie używać. By stać się jej mieczem musiałem odrzucić na bok dawne uprzedzenia. Zacisnąłem pięść. Trzymając grającą pozytywkę w dłoni wkroczyłem do jaskini.
Nie pamiętam co dokładnie powiedziałem wodzowi goblinów gdy ujrzałem go siedzącego przy ognisku. Nie pamiętam twarzy rozradowanych goblinów szykujących się na kolejną rzeź. Pamiętam tylko dźwięk melodii wygrywanej przez pozytywkę. Melodii, która przed laty wyrwała mnie z mroku. Nim gobliny ruszyły w moją stronę otworzyłem zaciśniętą na amulecie pięść. Nastała ciemność. Moi towarzysze ruszyli zaraz za mną. Mam wrażenie, że to co zdarzyło się później było tylko snem. Otulała mnie bezkresna, znajoma i przytulna czerń. Co kilka uderzeń serca ciemność rozrywała się na chwilę gdy moja ściśnięta dłoń gruchotała kolejną czaszkę. Moi towarzysze też walczyli. Słyszałem wojenne okrzyki Hruma. Słyszałem świst sztyletów Kitawy. Aż w końcu wszystko ucichło i zostaliśmy sami w zakrwawionej jaskini. Wszystko skończyło się tak szybko jak się zaczęło.
Poraz ostatni zacisnąłem pięść rozpraszając ciemność. Nie podobało mi się jak dobrze się w niej czułem. Gdy moi towarzysze przeszukiwali resztki obozowiska goblinów, ja udałem się na zewnątrz. Sączący się wciąż z nieba deszcz ukrywał moje łzy. Przysiadłem pod drzewem obok drzemiącego Raza i razem tak czekaliśmy na powrót mych towarzyszy. Ofiarowałem mu wystruganą wcześniej figurkę Eilistraee, by chroniła go od powrotu na złą drogę. Gdy obładowana łupami dwójka wyłoniła się z wnętrza groty zebraliśmy się na naradę. Zaproponowaliśmy uratowanemu goblinowi by się do nas przyłączył. Zgodził się po krótkich namowach. Okryty połataną peleryną udał się wraz z nami do miasta.
Pozostała część dnia minęła szybko (przynajmniej dla mnie). Wróciliśmy do miasta, zakwaterowaliśmy naszego gobliniego przyjaciela w gospodzie i udaliśmy się do ratusza po nagrodę. Na wieść o rozwiązaniu goblińskiego problemu burmistrz wypłacił nam pieniądze. Odniosłem wrażenie, że był faktycznie zawiedzony niepowodzeniem pertraktacji. Wcześniej chyba źle go oceniłem. Wróciwszy do karczmy, mieliśmy wreszcie czas, żeby ochłonąć i omówić dalsze kroki. We mnie jednak wciąż rósł napędzany frustracją gniew. Farid mówił nam, że jutro przekaże nam swój wóz i zapasy tak byśmy mogli wyruszyć w dalszą drogę. On sam postanowił wrócić na stary kontynent. Gdy skończyliśmy byłem już na granicy wytrzymałości. Poprosiłem Farida by na tę noc przeniósł się do innego pokoju. Wziąłem klucz, wszedłem na górę i zamknąłem za sobą drzwi…
Mój wzrok okrył się szkarłatem. Na przemian krzyczałem i wyprowadzałem ciosy niszcząc kolejne meble. Od dekad się tak nie czułem. Gniew, który się we mnie zebrał był nie do powstrzymania. Pewnie zatracił bym się w nim na dobre gdyby nie Jej wyraźna obecność. Stała tam ze mną w rogu pokoju, spokojna i wyrozumiała. Zachęcała bym wypuścił cały swój gniew, ten jeden, ostatni raz. Z każdym kolejnym momentem czułem coraz większy spokój, a rytm mego serca powoli się stabilizował. Nim jednak powróciłem do pełni zmysłów drzwi pokoju wyleciały z hukiem. Do środka wkroczył Hrum. Pozostali patrzyli zza framugi. Odruchowo skoczyłem mu do gardła, jednak dotyk delikatnej dłoni na ramieniu pozwolił mi się opamiętać. Pół-ork wrzasnął na mnie i próbował dać mi reprymendę. Nie słuchałem, szybko przerwałem jego monolog. Zabawne, ten który jeszcze kilka godzin temu zażynał gobliny w krwawym szale teraz prawił mi kazania. Gdy komnata opustoszała Farid miał swoje trzy grosze do dodania. Nie czułem ochoty na dyskusje. Kochałem go ale on niczego nie rozumiał. Udałem się na spoczynek w zdezelowanym pokoju. Czułem jednak spokój jakiego nie zaznałem nigdy wcześniej. Nie wiem co uczyniła Eilistraee ale czułem się nową istotą. Prócz połamanych mebli po moim gniewie nie było już śladu.
Nim moi towarzysze wstali posprzątałem pokój. Przeprosiłem karczmarza, a gdy Farid zszedł wreszcie na dół poprosiłem go o ostatnią przysługę. Wybaczył mi moje zachowanie i życzył powodzenia. Ucieszyłem się, że zaczął rozumieć. Gdy reszta dotarła do izby zjedliśmy razem śniadanie, spakowaliśmy się, przygotowaliśmy zapasy i wsiedliśmy na wóz. Na odchodne ostatni raz uściskałem Farida. Dałem mu kamień, który podniosłem kiedyś nad brzegiem morza, prosząc by pozdrowił ode mnie Gorlana i złożył go na jego grobie. Kupiec uśmiechnął się tylko i skinął głową. Jego siwiejące włosy lśniły w świetle poranka, a zmarszczki na twarzy pogłębiły się jeszcze bardziej od szczerego uśmiechu. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, jak bardzo się postarzał podczas naszej krótkiej przygody. Na koniec życzyliśmy sobie powodzenia na szlaku, po czym wsiadłem na wóz, który ruszył miarowo w kierunku bram miasta. Przed nami rozciągała się droga ku nieznanemu, za nami zaś pozostawiłem ostatniego człowieka, którego mogłem nazwać rodziną…