Thu 3rd Oct 2024 12:39

W pogoni za bandytami...

by Jyslan

Karczma powoli zapełniała się gośćmi, a w powietrzu unosił się zapach potu, piwa i pieczonej kiełbasy. Wraz z Kitawą i Galdramem zajęliśmy miejsca przy stoliku Farida. Kupiec wyglądał na zamyślonego. Wpatrywał się pustym spojrzeniem w ognie paleniska od czasu do czasu pociągając solidny łyk wina z drewnianego kufla. Złożywszy swe zamówienia karczmarzowi zaczęliśmy omawiać plan ataku na obóz bandytów. Farid pokazał nam skrawek mapy przedstawiający naszą dotychczasową wędrówkę, z zaznaczonym miejscem, w którym pozostawiliśmy nasz wóz. Po krótkiej dyskusji ustaliliśmy, że obóz rabusiów powinien znajdować się gdzieś w lesie na wschód od drogi, ponad skarpą, znad której nas ostrzelano. Omówiwszy wszystkie możliwe scenariusze, doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie zaatakować pod osłoną nocy. Pod wieczór mieliśmy wyruszyć drogą w kierunku Venzor, a po wejściu w las zboczyć z wyznaczonej ścieżki i przemierzyć resztę dystansu pod osłoną drzew. Gdy cały plan był już gotowy postanowiliśmy spożytkować pozostały czas na jedzenie i rozmowy. Pamiętam, że moi nowi towarzysze o czymś dyskutowali, jednak tak skupiłem się na melodii wygrywanej przez miejscowego barda, że gdy ocknąłem się z zamyślenia trzeba było wyruszać.
Pożegnawszy się z Faridem opuściliśmy gospodę „Smukły Węgorz” i ruszyliśmy na północ pokonując kolejne ulice skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Właśnie w takich chwilach przeklinam przypadłość dhaerow, która nie pozwala mi w pełni cieszyć się rozgrzanymi promieniami Ar. Po kilkunastominutowym spacerze przekroczyliśmy bramy miasta i odprowadzani leniwymi wzrokami strażników udaliśmy się dalej drogą przez okoliczne pola uprawne. Z każdą minutą las majaczący nam na horyzoncie przybliżał się coraz bardziej, aż w końcu wkroczyliśmy pomiędzy omszałe pnie i rozłożyste korony, które osłoniły nas przed ostatnimi promieniami Ar. Od tego momentu nasza podróż stała się o wiele przyjemniejsza. Zapach leśnego runa i przyjemny wiaterek płynący leniwie pomiędzy drzewami napawał mnie spokojem, jakiego trudno zaznać pośród miejskich murów. Tu i ówdzie udało mi się wypatrzeć rozpostarte pomiędzy gałęziami pajęczyny. Pod wpływem nagłego natchnienia postanowiłem poświęcić część uwagi na eksterminacje każdego paskudnego sługi Araushnee jaki nawinął mi się pod kij. Moi towarzysze zdawali się nie podzielać mojego entuzjazmu, jednak cóż oni mogli wiedzieć o prawdziwej naturze tych plugawych stworzeń…
Po kilku godzinach dotarliśmy wreszcie w okolice miejsca ataku. Od tego momentu postanowiliśmy zachować jeszcze większą czujność. Gdy podeszliśmy bliżej wozu moje serce nagle zamarło. Na skraju drogi spostrzegłem dwie sylwetki leżących mężczyzn. Mimo, że zwierzęta zrobiły już swoje, bez zawahania rozpoznałem w tych nieszczęśnikach moich niedawnych towarzyszy podróży - Karila i Melka. Na ten widok odezwały się we mnie emocje jakich jeszcze nigdy w życiu nie czułem, i których wciąż nie potrafię nazwać. Spostrzegłszy serię śladów na skraju drogi, bez zastanowienia udałem się w tamtym kierunku. Ściskając w dłoni mój okuty kij nie byłem wstanie myśleć o niczym innym jak o zemście. Tak bardzo chciałem dopaść sprawców, że niemal całkiem zapomniałem o Kitawie i Galdramie, którzy co sił podążali mym śladem. Gdy w oddali spostrzegłem ognisko, ledwo byłem wstanie się powstrzymać, by nie ruszyć pędem w jego kierunku. Nasza trójka bezszelestnie podkradła się do niewielkiego, założonego u wylotu jaskini obozu. Jednak gdy usłyszałem rozweselone głosy morderców mych przyjaciół, całkiem straciłem nad sobą kontrolę. Pamiętam zaledwie przebłyski tego co stało się potem. Ruszyłem na dwójkę dziwnie ubranych mężczyzn i wyprowadzałem cios za ciosem. Moi towarzysze też walczyli. Gdy wróg leżał bez ruchu na ziemi wrzuciłem ich ciała do ognia. Srebrnowłosa naucza by PALIĆ BEZMYŚLNE ISTOTY, KTÓRE NIE ZASŁUGUJĄ NA DRUGĄ SZANSĘ! Potem było wnętrze jaskini, kolejna walka i kolejne trupy – kolejni wrogowie na stos. Była tam jakaś postać, miała kuferek Farida jednak zniknęła nim moi towarzysze mogli zareagować. W tamtym momencie wszystko stało się dla mnie oczywiste. To wszystko dla tego kuferka! Ogarnęła mnie straszliwa rozpacz! Nie oglądając się za siebie opuściłem jaskinie i szybkim krokiem ruszyłem przez las w kierunku wozu. Nie wiem ile mi to zajęło, ale w końcu wykopałem prowizoryczne mogiły. Złożyłem w nich ciała mych niedoszłych przyjaciół i obłożyłem je kamieniami, by żadne zwierzę nie mogło już zmącić ich spokoju. Niczym pijany zataczałem się bez celu nie wiedząc dokąd się dalej udać. W końcu padłem na kolana i zacząłem płakać. Spojrzałem wtedy w górę i spostrzegłem srebrzystą tarczę księżyca wyłaniającą się zza chmur…