Powróciwszy do miasta skierowaliśmy się bezpośrednio do karczmy „pod Smukłym Węgorzem”. Godzina była już późna i szanse, że o tej porze znajdziemy burmistrza w jego gabinecie były znikome. Gdy weszliśmy do głównej izby gospody, karczmarz praktycznie już zasypiał za barem. Hrum i Pazur postanowili posilić się jeszcze przed pójściem na spoczynek. Ja tymczasem udałem się na górę by sprawdzić co słychać u Farida. Już na schodach do mych uszu dotarły odgłosy rozmowy odbywającej się za drzwiami naszego pokoju. Po otwarciu drzwi przywitali mnie przytomni Kitawa i Galdram. Ucieszyłem się na ten widok i zbiegłem szybko na dół po Hruma i Pazura. Gdy cała nasza kompania była już w komplecie, doniedawna nieprzytomni śmiałkowie opowiedzieli nam o dziwacznych wizjach jakich doświadczyli w tamtym czasie. Opowiadali o pożerającej ich ciemności, obcych odczuciach, zaklętych krainach i rzekomym spotkaniu z bóstwami. Szczerze mówiąc średnio słuchałem tego co mają do powiedzenia. Musiałem bowiem dobrze przemyśleć konfrontacje, która czekała nas następnego dnia. By lepiej skupić swe myśli, zacząłem strugać drobną figurkę Eilistraee, z kawałka drewna podniesionego jeszcze w lesie. Gdy zgromadzeni zakończyli rozmowę o swoich majakach udaliśmy się na spoczynek.
O poranku, przy śniadaniu przedstawiłem Faridowi aktualny obraz sytuacji z goblinami i wypytałem go o burmistrza. Przyjaciel namalował przede mną obraz człowieka, któremu zależy tylko i wyłącznie na dobru własnych ludzi, niewidzącego niczego poza granicami swojej, nieznaczącej osady. Odkąd zacząłem podróżować po świecie na powierzchni, poznałem już kilku takich ludzi i szczerze powiedziawszy nie darzyłem ich pozytywnymi odczuciami. Ten typ jednostronnego myślenia za bardzo przypominał mi podejście, które sprowadziło na mój lód klątwę Corellona.
Opuściwszy karczmę udaliśmy się do ratusza. Przyznam że po tym co usłyszałem humor zbytnio mi nie dopisywał. Po wejściu do budynku skierowałem się prosto do burmistrza pozostawiając swój ekwipunek, by ugłaskać przewrażliwionych strażników. Tak jakby miało by to jakikolwiek wpływ na bezpieczeństwo ich pana. Gdybym zechciał mógłbym przecież zgasić płomyk jego żałosnego żywota gołymi rękami. Wszedłem na górę, a moi towarzysze podążyli moimi śladami. Po dyskusji, w której dzięki interwencji Pazura udało nam się dojść do kruchego porozumienia, burmistrz zgodził się na ograniczoną wymianę z goblinami. Za około godzinę mieliśmy zgłosić się po paczkę towarów. Mieliśmy zaoferować ją goblinom w zamian za surowce, którymi chciały handlować.
Gdy wyszliśmy z ratusza postanowiłem nieco odreagować. Udałem się na rynek, wyciągnąłem flet i zacząłem grać. Chciałem poczuć, że to co robię ma jakiś sens. Że godząc te dwa zwaśnione ludy dodaję nieco piękna do tego świata. Po jakimś czasie dołączył do mnie Galdram. Zaczął snuć jakąś opowieść w rytmie mej gry. Nie do końca spodobał mi się jednak jej przekaz. Nie zdawała mi się dodawać zbyt wiele piękna do świata. Gdy Ar przesunęło się odpowiednio daleko na nieboskłonie powróciłem do ratusza. Odebrałem przesyłkę i dołączyłem do swych towarzyszy, którzy zgromadzili się na placu treningowym obok budynku straży. Z sercem wciąż wypełnionym niepewnością, powiodłem drużynę w kierunku leśnej jaskini…