Nic nie zapowiadało, że ta noc zakończy się właśnie w taki sposób. Pech chciał, że podczas podróży przez las, na szlaku pomiędzy Venzor a Riverfell uszkodziliśmy koło. Naprawienie wozu w takich warunkach, nawet z narzędziami jakie ze sobą mieliśmy zajęło dobre kilka godzin. Gdy skończyliśmy słońce chyliło się już ku zachodowi, Farid jednak nalegał, by kontynuować podróż po zmroku. Z jego mapy wynikało, że do Riverfell pozostały nam już niecałe cztery godziny drogi, a Kharill i Melk nie chcieli rozbijać obozu w miejscu, z którego nie można się łatwo bronić. Oświetlając sobie drogę olejowymi latarniami, które Farid zakupił jeszcze na starym kontynencie ruszyliśmy w dalszą podróż zarośniętym traktem. Niestety piękno rozgwieżdżonego, nocnego nieba i przyjemny chłód letniej nocy przytłumiły naszą czujność, tak że nie byliśmy w stanie dojrzeć zasadzki, jaką zastawili na nas ukrywający się w mroku bandyci. W pewnym momencie usłyszałem złowrogi świst i choć w porę udało mi się zatrzymać wóz i ściągnąć Farida na ziemie, było już za późno. Z pomiędzy drzew wyleciała na nas wielka, podwieszona grubymi sznurami kłoda, która z impetem posłała Melka na ziemie natychmiastowo go nokautując. W tym samym momencie grad strzał przeszył bok naszego wozu, a także biednego Karilla, który próbował zaszarżować w kierunku napastników. Bez większego namysłu wskoczyliśmy z Faridem na konie i puściliśmy się galopem w kierunku miasta. Dotarliśmy do bram Riverfell jeszcze przed świtem. Strażnicy wpuścili nas do środka i skierowali do najbliższej gospody. Mój przyjaciel bywał już w tym miejscu więc wiedział, jak trafić do karczmy „pod Smukłym Węgorzem”. Na miejscu udało nam się wynająć niewielki pokój i zregenerować utracone podczas nocnej ucieczki siły.
O poranku, gdy Farid jeszcze smacznie spał, postanowiłem zejść na dół by się nieco rozejrzeć. W głównej izbie zaczęli już zbierać się pierwsi goście, a szykujący się do występu bard od razu przykuł moją uwagę. Zająłem więc najbliższy mu stolik i zamówiłem sobie coś do picia w oczekiwaniu na koncert. W pewnym momencie, dosiadł się do mnie pewien dziwaczny jegomość. Czarny płaszcz z kapturem, zakrywał jego pokrytą zielonymi łuskami skórę, a wystający zębaty pysk i niewielkie różki, nadawały mu iście smoczego wyglądu. Rozmowę przerwał nam schodzący na dół Farid, który lustrując jaszczura swoim kupieckim spojrzeniem od razu zaproponował mu pracę. Nieznajomy przedstawił się jako Kitawa i za opłatą zgodził się pomóc nam odzyskać wóz. Dodatkowo udzielił nam informacji o wędrownej trupie gladiatorów, bawiącej właśnie w mieście. Jaszczur twierdził, że przy odpowiedniej motywacji jej członkowie mogliby dołączyć do naszej wyprawy. Nie zwlekając udaliśmy się na rynek, na którym dość szybko udało nam się odnaleźć rzeczoną trupę. Mimo imponującego występu, odniosłem wrażenie, że czerwony drakon i towarzyszące mu dwa krasnoludy nie byli nawykli do prawdziwej wojaczki. Ich ruchy były zbyt przemyślane, jakby wyuczone. Zaczepieni przez Farida performerzy niestety nie byli skorzy do pomocy. Po dłuższej dyskusji jeden z krasnoludów – młodzieniec o imieniu Galdram, w końcu zgodził się nas wesprzeć, oczywiście za opłatą. Odbywszy jeszcze krótki spacer po rynku, gdzie miałem okazje skosztować miejscowych specjałów, zdecydowaliśmy się wreszcie powrócić do karczmy, by opracować plan działania…